piątek, 25 listopada 2016

"Wikingowie. Najeźdźcy z Północy"

Autor: Radosław Lewandowski
Tytuł: "Najeźdźcy z Północy"
Cykl: "Wikingowie", t. II
Wydawnictwo: Akurat, 2016
Ilość stron: 414
Okładka: miękka ze skrzydełkami

Kilka miesięcy przyszło czekać czytelnikom na drugi tom trylogii Radosława Lewandowskiego o średniowiecznych skandynawskich wojownikach.  W Najeźdźcach z Północy autor, historyk - amator specjalizujący się w kulturze wczesnosłowiańskiej i skandynawskiej, przenosi akcję z Europy Północnej i Półwyspu Iberyjskiego na kontynent amerykański, a konkretnie na Nową Fundlandię i tereny Labradoru.
Wykorzystując zawarte w nordyckich sagach opowieści o wyprawie Leifa Szczęśliwego, która w XI wieku dotarła do Ameryki, jak również opierając się na badaniach naukowych i udokumentowanych historycznych faktach świadczących o obecności wikingów po drugiej stronie Atlantyku, Lewandowski stworzył ciekawą kontynuację historii rozpoczętej w Wilczym dziedzictwie. Tym razem jednak skoncentrował się na dalszych losach jednego z bohaterów - młodego Oddiego Asgotssona, który wraz z ojcem i grupką zwolenników, po nieudanym buncie, uciekł przed  odwetem konunga Erika aż do Ameryki Północnej.


 Jednak nawet tam dosięga ich zemsta mściwego konunga; z rzezi udaje się ujść z życiem jedynie Oddiemu. Błąkając się po lasach Labradoru, natyka się na rdzennych mieszkańców tej krainy - Indian Beothuków. Młody wiking zakochuje się w pięknej Shaa-naan-dithit i mimo niechęci niektórych członków plemienia angażuje się w konflikt Beothuków z ekspansywnymi sąsiadami. Oddi zyskuje zarówno przyjaciół, jak i wrogów, nieoczekiwanie do akcji włączają się też wikingowie Erika Zwycięskiego, którzy postanowili przezimować na wyspie. Celem młodzieńca staje się nie tylko ocalenie plemienia swojej kobiety, ale i powrót do Szwecji, gdzie czekają na niego matka i siostra.

Pierwszy tom trylogii, Wilcze dziedzictwo, przyjęłam bardzo entuzjastycznie - największe wrażenie wywarły na mnie realia powieści, odtworzone z imponującym autentyzmem, a zarazem polotem i rozmachem, szczególnie w odniesieniu do fascynującego świata nordyckich wierzeń, obyczajowości oraz specyficznej mentalności ludzi Północy, pozwalające poczuć ducha i klimat epoki.  Nie bez znaczenia była również dynamiczna akcja, opierająca się nie tylko na natłoku wydarzeń, ale i prezentowaniu ich z perspektywy kilku głównych bohaterów. W Najeźdźcach z Północy autor dokonał pewnych zmian - nie tylko przeniósł akcję w zupełnie inne realia, diametralnie różne od tych, z jakimi czytelnik miał do czynienia w pierwszym tomie, ale też znacząco ją spowolnił, na co niebagatelny wpływ miało ograniczenie fabuły do jednego wątku głównego, ukazującego perypetie Oddiego Asgotssona.

Przeniesienie miejsca akcji i ograniczenie go do jednej scenerii okazało się mieć zarówno wady, jak i zalety. Z jednej strony taki zabieg wymusza na autorze oswojenie czytelnika z nowymi realiami, a więc przybliżenie świata indiańskich wierzeń, systemu wartości, sposobu myślenia i historii, zwłaszcza, że celem Lewandowskiego było ukazanie kontrastu pomiędzy rdzennymi mieszkańcami Ameryki a przybyszami z Europy, różnic w podejściu do życia i świata przedstawicieli obu cywilizacji, konsekwencji zderzenia dwóch odmiennych kultur, które w powieści przybierają zarówno zabawne, jak i dramatyczne formy. Niestety zaowocowało to zdominowaniem fabuły przez natłok informacji dotyczących indiańskich wierzeń, kultury materialnej i duchowej, przybierających formę wtrętów obejmujących niejednokrotnie całe akapity, w ilości przytłaczającej czytelnika i spowalniającej akcję, tak naprawdę nie posuwającej jej do przodu ani o milimetr. Inaczej, niż miało to miejsce w Wilczym dziedzictwie, gdzie wiedza dotycząca świata wikingów została zgrabnie i płynnie wpleciona w fabułę, w drugim tomie serii razi sposób jej zaserwowania: nieco na siłę, jakby sam autor nie miał pomysłu na jej podanie, jakby spełniał niemiły obowiązek, by móc wreszcie pójść dalej i popchnąć fabułę do przodu. Rozczarowuje również takie rozłożenie akcentu, rozumiem, że wymuszone przez obranie takiego, a nie innego miejsca akcji, jednak dominacja wątków indiańskich w powieści o wikingach nie jest dokładnie tym, czego oczekiwałam.  I choć zaletą takiego zabiegu jest bardzo wyraziste ukazanie efektów zderzenia dwóch odmiennych kultur, temu tomowi Wikingów bliżej do młodzieżowych przygodówek w stylu powieści Karola Maya o Old Shaterhandzie i Winnetou czy Jamesa Coopera o Sokolim Oku, niż epickiej opowieści godnej skandynawskich sag, na jaką zapowiadała się seria po Wilczym dziedzictwie

Prosta, przewidywalna fabuła, czarno-biali, nijacy bohaterowie (albo źli i podstępni, albo dobrzy i szlachetni, nihil est tertium) pozbawieni psychologicznej głębi – nawet protagonista niczym specjalnym się nie wyróżnia i raczej na słowo honoru musimy przyjąć zapewnienia autora, że zmienia się na lepsze pod wpływem swoich indiańskich przyjaciół, bo potwierdzenia tego faktu w fabule ciężko się dopatrzeć – żaden z nich nie zapada w pamięć, nie intryguje, niczyje losy nie budzą jakiegokolwiek zainteresowania. Podobnie rzecz się ma z akcją – niby sporo się dzieje, bo przecież śledzimy perypetie bohatera w wiosce Beothuków, trwają przygotowania do odparcia ataku wrogich plemion, są potyczki, zdrady, intrygi, ale jakieś to wszystko nijakie, bez ikry, nie wzbudza spodziewanych emocji. Co się stało, autorze?


Najeźdźcy z Północy rozczarowują. Tym razem autorowi nie udało się narzucić swojej wizji czytelnikowi, porwać ani oczarować rozmachem, wyobraźnią i polotem, jak miało to miejsce w przypadku Wilczego dziedzictwa.  Lewandowskiemu nie brakuje oczywiście ani wiedzy, ani merytorycznego przygotowania, mam wrażenie, że zabrakło pasji i fascynacji, tak wyczuwalnych podczas lektury pierwszej części trylogii. Mam nadzieję, że tom wieńczący cała serię, w którym akcja przeniesie się prawdopodobnie na tereny średniowiecznej Skandynawii, a więc w realia bliższe autorowi, a z pewnością bardziej odpowiadające jego zainteresowaniom, okaże się co najmniej tak samo dobry i satysfakcjonujący, jak znakomite Wilcze dziedzictwo. Często zdarza się, że środkowe tomy są pod wieloma względami słabsze i być może również Najeźdźcy z Północy podzielili ten los, być może mamy do czynienia z chwilowym spadkiem formy – pozostaje mieć nadzieję, że Radosław Lewandowski powróci w Toporach i sejmitarach w wielkim stylu. Czego sobie i Wam życzę. 

Moja ocena: 3/5


recenzja napisana dla portalu DużeKa :)

8 komentarzy:

  1. Pierwszy tom również mi się podobał i choć może entuzjastycznie do niego nie podeszłam, to widziałam w nim spory potencjał na dobrą historię. Jednak do drugiego tomu wcale mi się nie spieszy - Twoja recenzja jest kolejną, z której jasno wynika, że autor nie podołał zadaniu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, no bywa... Może trzeci tom okaże się lepszy...

      Usuń
  2. Pierwszy tom mnie zmęczył, dlatego po drugi nie sięgam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozczarowują, ale dzięki Twojej recenzji drugiego tomu dowiedziałam się o pierwszym ;) Chętnie spróbuję... z pierwszym.

    OdpowiedzUsuń

Spam, reklamy, wulgaryzmy i wypowiedzi niezwiązane z tematem będą natychmiast usuwane.