środa, 22 kwietnia 2015

"Cudowne tu i teraz" [zapowiedź + fragment]

Dziś premiera kolejnej powieści Bukowego Lasu wydanej w serii Myślnik, adresowanej do czytelników młodych wiekiem i duchem, Cudowne tu i teraz autorstwa Tima Tharpa. Zachęcam do zapoznania się z opisem wydawcy oraz lektury pierwszego rozdziału książki, oba znajdziecie poniżej. Natomiast jutro zapraszam do udziału w konkursie, w którym nagrodą będzie egzemplarz tej właśnie powieści ;)

Opis wydawcy:


Sutter Keely to zabawowy gość, który rozrusza największego sztywniaka. W szkole nie jest orłem, kończy właśnie liceum, ale nie planuje studiów i prawdopodobnie spędzi większość życia, składając koszule w sklepie z męską odzieżą. 
Trudno. Ważne, że miasto jest pełne dziewczyn, a dzięki alkoholowi życie potrafi być absolutnie fantastyczne. Poza tym napędza go wielkie pragnienie, by pomagać wszystkim, którzy pomocy potrzebują. Jak każdy, o kim mówią „prawdziwa dusza towarzystwa”, Sutter jest też niezwykle czarujący. Ma tyle zalet, że łatwo przegapić fakt, ile i jak często pije.
Pewnego ranka po nocnej balandze Sutter budzi się na obcym trawniku i poznaje Aimee. Aimee nie wie, o co chodzi w życiu. Aimee to towarzyska porażka. Aimee potrzebuje pomocy, więc bohaterski Sutterman podejmuje wyzwanie. Ma plan: pokaże jej, na czym polega dobra zabawa i puści ją wolno, gdy będzie gotowa żyć pełnią życia. 
Okazuje się  jednak, że Aimee to dziewczyna inna niż wszystkie, które poznał do tej pory. Nie wiedząc kiedy i jak, Sutter zakochuje się po uszy. Do tego czuje, że po raz pierwszy w życiu ma wpływ na kogoś innego – może mu pomóc, ale może też go zniszczyć…
Szczera, prawdziwa, pełna humoru powieść wciąga tak, że czytelnik nie zdaje sobie nawet sprawy, jak głęboko zanurza się w świat Suttera. Otrzeźwienie i refleksja przychodzą dopiero z zamknięciem książki.

Tim Tharp mieszka w Oklahomie, gdzie pisze powieści dla dorosłych i młodzieży i wykłada na Wydziale Nauk Humanistycznych Rose State College. Posiada dyplomy z University of Oklahoma i Brown University, choć był też robotnikiem fabrycznym i budowlanym, pomocnikiem w szpitalu psychiatrycznym, długodystansowym autostopowiczem i sprzedawcą w sklepie muzycznym. Jego najlepsza dotąd powieść, Cudowne tu i teraz, trafiła w 2008 r. do finału konkursu National Book Award oraz została sfilmowana przez Jamesa Ponsoldta.

Cudowne tu i teraz, rozdział I

Więc tak: jest chwila przed dziesiątą rano, a ja zaczynam czuć przyjemny szum. Teoretycznie powinienem właśnie siedzieć na matematyce, ale zamiast tego sunę w stronę domu mojej pięknej, pulchnej dziewczyny Cassidy. Zerwała się dziś ze szkoły, bo umówiła się do fryzjera. Ktoś musi ją podwieźć – rodzice zabrali jej kluczyki do auta. Cała sytuacja jest nieco przewrotna, wziąwszy pod uwagę to, że konfiskata miała być karą za wagary, na które wybraliśmy się razem tydzień wcześniej.
Tak czy siak, mam w perspektywie naprawdę fantastyczny lutowy poranek. Komu potrzebna algebra? Co z tego, że powinienem starać się poprawić oceny przed majem, bo to ostatnia klasa? Nie należę do gości, którzy planują swoją karierę akademicką od przedszkola. Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, kiedy zaczyna się lub kończy rekrutacja na wyższych uczelniach. Poza tym moja edukacja nie zaprząta zbytnio głowy moim rodzicom, więc czym się martwić. Przestali przejmować się moją przyszłością od chwili rozwodu, czyli gdzieś w erze prekambryjskiej. Zresztą, gdzieś się przecież dostanę. Choć właściwie po co komu studia? O co tyle zachodu?
Jest pięknie, tu i teraz. To piękno nie chowa się w podręcznikach. Nie jest wynikiem równania. Weźmy dzisiejsze słońce: grzeje, ale nie jest gorąco. Zupełnie nie czuje się zimy. Styczeń i grudzień wyglądały podobnie. Jest absolutnie wspaniale – może przez tydzień było naprawdę zimno. Globalne ocieplenie to nie bujda. Zeszłe lato przygrzało równo. Upał dawał po twarzy jak zawodowy bokser. Czułem, że płonę – cały, po cebulki włosów. Nawet Cassidy powtarzała wtedy: efekt cieplarniany to konkurencja wagi ciężkiej.
Teraz mamy luty; słońce rzuca doskonale czyste światło, które sprawia, że wszystko, na co się patrzy – niebo, konary drzew, klinkier na ścianach podmiejskich domów – wydaje się idealnie czyste. Można odnieść wrażenie, że powietrze przeszło przez mocny filtr. Wdycha się kolory, które przenikają wprost do krwiobiegu. Człowiek sam staje się tymi kolorami.
Nie lubię pić czystej whisky, więc parkuję przed fast foodem i kupuję dużą butelkę 7upa. Przy budce telefonicznej przed wejściem stoi jakiś dzieciak. Wygląda poważnie, choć ma nie więcej niż sześć lat. Jest ubrany w zwykłą bluzę z kapturem i dżinsy; włosy sterczą mu na wszystkie możliwe strony. Nie przypomina lalusia, skarbeczka mamusi w firmowych ciuszkach, z fryzurą wzorowaną na bohaterze popularnego serialu. Żaden z nich nie miałby pojęcia, co zrobić z dziewczyną, nawet gdyby dostał ją w pudełku, z instrukcją obsługi wypisaną na pudełku. Co nie przeszkadza im strugać ważniaków. Krótko mówiąc, coś mnie w chłopaku urzeka.
– Hej, gościu, nie powinieneś być w szkole czy coś? – zagaduję.
A on na to:
– Masz pożyczyć dolara?
– A po cóż ci ten dolar, młody człowieku?
– Chcę kupić batonik na śniadanie.
Intrygujące. Batonik na śniadanie? Chłopak znów plusuje, nie da się ukryć. Proponuję, że postawię mu śniadaniowe burrito, na co młody przystaje, zaznacza jednak, że chce też batonika. Kiedy wychodzimy na zewnątrz, rozglądam się po ulicy, próbując ocenić, z jakim natężeniem ruchu będzie się zmagał w swojej wędrówce mój nowy kolega. Mieszkamy w miejscowości na południe od Oklahoma City – oficjalnie jest to zupełnie odrębne miasto, ale przy tej gęstości zabudowy trudno powiedzieć, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Generalnie samochodów tu nie brakuje.
– Słuchaj – zaczynam, a z burrito młodego, prosto na bluzę, skapuje żółtko jajka. – Masz przed sobą całkiem ruchliwe skrzyżowanie. Może bym cię podwiózł, gdziekolwiek się wybierasz, zanim jakiś tir przewalcuje cię na płasko jak pierwszą lepszą wiewiórkę?
Chłopak mierzy mnie uważnie wzrokiem – właściwie zupełnie jak wiewiórka, która zastanawia się, czy czmychnąć już, czy dopiero za chwilę. Raczej wzbudzam zaufanie. Moje ciuchy nie mają żadnego stylu: znoszone, ale nie rozpadające się dżinsy i adidasy, koszulka z napisem „Ole!”. Mam brązowe włosy, na tyle krótkie, że nie wymagają przesadnie częstych spotkań z grzebieniem. Całości dopełnia niewielka przerwa między górnymi jedynkami, która nadaje mi poczciwy, przyjazny wygląd – przynajmniej tak mówią. Po prostu nie wyglądam strasznie.
Dzieciak najwyraźniej postanowił zaryzykować, bo wskakuje już na fotel pasażera mojego mitsubishi lancera. Mam to auto od roku. Srebrne, z czarnym wnętrzem. Nie jest nowe, ale sam fakt jego posiadania jest wystarczająco fantastyczny.
– Nazywam się Sutter Keely – przedstawiam się. – A ty?
– Walter – rzuca chłopak z ustami pełnymi jedzenia.
Walter. Ciekawe. Nie spotkałem jeszcze dziecka o imieniu Walter. Tak nazywają się starsi goście, ale przecież oni też musieli być kiedyś mali.
– W takim razie posłuchaj, Walterze – zaczynam. Przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że nie wsiada się do samochodu z nieznajomymi.
– Wiem – odpowiada chłopiec. – Pani Peckinpaugh mówiła nam na lekcjach.
– Bardzo dobrze. Pamiętaj o tym na przyszłość – przestrzegam go.
– Dobrze. A kto to ten nieznajomy?
Parskam śmiechem. „A kto to ten nieznajomy?” Udał się chłopak. Jego sześcioletni umysł nie jest w stanie pojąć, że ludzie mogą być niebezpieczni tylko dlatego, że się ich nie zna. W jego głowie musi się roić od złowieszczych obrazów klasycznego „nieznajomego”: w czarnym kapeluszu i powłóczystym płaszczu, z blizną na policzku, długimi paznokciami i zębami jak u rekina. Jeśli się nad tym zastanowić, ma to sporo sensu. Sześciolatki nie spotykają zbyt wielu różnych ludzi. Brak zaufania do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent społeczeństwa musiałby być dla dzieciaków przytłaczający.
Zaczynam wyjaśniać mojemu małemu koleżce, o co chodzi, ale jego zdolność koncentracji nie jest imponująca; rozprasza go widok whisky, którą wlewam do papierowego kubka z 7upem.
– Co to? – pyta.
Tłumaczę, że to kanadyjska seagram’s. Chłopak chce wiedzieć, dlaczego wlewam ją do napoju.
Jego wielkie, okrągłe oczy patrzą na mnie z autentycznym zainteresowaniem. Jest naprawdę ciekaw. Mam go tak po prostu okłamać?
– Lubię to połączenie. Ma gładki, jakby lekko dymny smak. Kiedyś wolałem burbon – Jim Beam, Jack Daniels – ale jeśli zależy ci na przyjemnym, powolnym, całodniowym szumie, to burbon jest odrobinę za ostry. Mnie osobiście wydaje się też, że bardziej czuć go w oddechu. Próbowałem też Southern Comfort, ale to dla mnie zbyt słodkie. Tak, teraz istnieje dla mnie wyłącznie kanadyjska whisky. Chociaż nie mam nic przeciwko przyzwoitemu martini.
– Co to martinina? – dziwi się dzieciak. Czuję, że gra w pytania może trwać długo, a ja nie mam tyle czasu. To dobry chłopak, ale nie mogę spędzić poranka na wprowadzaniu go w tajniki sztuki barmańskiej. Czeka na mnie dziewczyna, która nie słynie z cierpliwości.
– Słuchaj, musimy jechać. Gdzie cię zawieźć? – pytam.
Młody przeżuwa ostatni kęs burrito, przełyka i mówi z prostotą:
– Na Florydę.
Nie potrafię z głowy podać odległości co do kilometra, ale jesteśmy w Oklahomie, a Floryda leży co najmniej pięć stanów stąd. Wyjaśniam to mojemu pasażerowi. Odpowiada, że w takim razie mogę go wysadzić na końcu miasta, a resztę przejdzie na piechotę. Jest śmiertelnie poważny.
– Uciekłem z domu – dodaje.
Coraz bardziej mi się podoba. Ucieka z domu na Florydę!
Biorę łyk 7upa z domieszką whisky i widzę to: wielką, pomarańczową kulę zanurzoną w najbardziej niebieskim oceanie świata, w otoczeniu palm padających na kolana przed ognistym majestatem słońca. 
– Walterze, czy mogę zapytać, dlaczego właściwie uciekasz?
Wbija wzrok w deskę rozdzielczą.
– Przez mamę mój tata musiał się wyprowadzić. Teraz mieszka na Florydzie.
– Słabo. Współczuję, mały człowieku. I doskonale rozumiem. Mnie przydarzyło się to samo, kiedy byłem takim łepkiem jak ty.
– I co zrobiłeś?
– Byłem nieźle wkurzony. Mama nie chciała mi powiedzieć, gdzie jest tata. Nie uciekłem z domu, ale zdaje się, że jakoś wtedy podpaliłem drzewo, które rosło na naszym podwórku. Nie do końca pamiętam, dlaczego to zrobiłem, ale efekt był imponujący.
Dzieciak wyraźnie się ożywia.
– Naprawdę podpaliłeś prawdziwe drzewo?
– Nie traktuj tego jak zachęty – mówię szybko. – Za takie akcje można mieć niezłe kłopoty. Chyba nie chcesz, żeby strażacy się na ciebie wściekli?
– Nie chcę.
– No właśnie. Ale wracając do ucieczek z domu: rozumiem, o co ci chodzi. Mógłbyś odwiedzić tatę, po drodze przeżyć parę przygód, tego typu bajery. Mógłbyś pluskać się w oceanie. A jednak, mówiąc szczerze, będę ci to odradzał. Floryda jest za daleko. Na piechotę może być ciężko. Po drodze nie ma sklepów na każdym skrzyżowaniu. Skąd będziesz brał jedzenie?
– Będę polował.
– To jest jakiś pomysł. Masz strzelbę?
– Nie.
– Nóż? Wędkę?
– Mam kij bejsbolowy, ale zostawiłem go w pokoju.
– No i właśnie. Jesteś nieprzygotowany. Powinniśmy wrócić do twojego domu i go zabrać.
– Ale w domu jest mama. Myśli, że jestem w szkole.
– Nic się nie przejmuj. Pogadam z nią. Wszystko wyjaśnię.
– Serio?
– Jasna sprawa.




Czujecie się zachęceni? Jeśli tak, zapraszam na jutrzejszy post konkursowy!

2 komentarze:

  1. Na razie nie czuję się specjalnie zainteresowana, może zmieni się to po kilku recenzjach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja baaardzo chcę przeczytać tę książkę :) Film był świetny :)

    OdpowiedzUsuń

Spam, reklamy, wulgaryzmy i wypowiedzi niezwiązane z tematem będą natychmiast usuwane.